poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Wróciłam do świata żywych.

Tak, właśnie, wróciłam do żywych, a uogólniając, to wróciłam do domu od babci.
Chociaż lepiej chyba się nie przyznawać i zostać z tymi "martwymi". Było źle. Cholernie źle, co będę kłamać, że było inaczej. Ćwiczenia poszły tak sobie. Zawaliłam wczoraj i nie ćwiczyłam nawet brzuszków. Na pocieszenie wcześniejsze dni nie poszły tak źle co do ćwiczeń.
Ale co do jedzenia. ? To była porażka. W jeden dzień było tak potwornie źle, że chciałam zwymiotować. Próbowałam spowodować odruch wymiotny, by wszystko zwrócić. Ale teraz cieszę się, że mi się to nie udało, bo zwracanie wszystkiego co zjadłam obżerając się, to nie wyjście. Spróbuje się raz, to zostanie w pamięci i spróbuje się następnym razem. A ja nie chcę, wystrzegam się tego. Ale tyle kawałków ciasta..co chwilę. Mama krzywo patrzyła jak nie chciałam jeść, babcia krzywo patrzyła jak nie chciałam jeść, wszyscy kurwa krzywo patrzyli i ugięli mnie, dając to cholerne jedzenie. Potwornie się z tym czuję, że nie dałam rady i tyle zjadłam. I ta czekolada...hahah płaczę. Po prostu płaczę z samej siebie, jaka to jestem żałosna i nawet nie stać mnie, by dotrzymać minimalną ilość kalorii. Ale po co, lepiej wpieprzać ile wlezie. !
Ale kiedy wreszcie wróciłam do siebie, gdzie mam internet, to jem max. 500 kalorii.
A jeśli uda mi się mniej, to będzie fantastycznie.
Nie mam na nic siły. Na nic, kompletnie.
Idę zrobić chociaż te brzuszki, dzisiaj 140.
Żałosna dziewczynka, która potrafi tylko wszystko spieprzyć. Nawet nie umie powstrzymać się przed jedzeniem, ha. !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję aniołku za każdy komentarz. <3